Ach te dorosłe polskie życie na włoskiej ziemi

by - sobota, 12 stycznia 2019 09:27

Czas pędzi jak szalony. Nie wiem co się stało z moim ostatnimi czterema miesiącami życia... ale wiem co spowodowało, że nie miałam na nic totalnie czasu! Zmieniłam pracę. Po pięciu latach w małym, rodzinnym hotelu nadszedł czas na ogromniaste korpo. Także duże zmiany i ostre tempo bez wątpienia przyczyniły się do mojego prawie totalnego wyłączenia się z social świata. Aż mi głupio się robi jak pomyślę o wiadomościach, które zalegają w moim messengerze. Nie wspominając już nawet o tak przyziemnych sprawach jak kilometrowa góra ciuchów do prasowania. Meh. Dorosłe życie nie jest wcale takie łatwe, nie wspominając już o dorosłym życiu na emigracji. Kiedy już wszystko rzekomo się układa od czasu do czasu musi wyskoczyć jakiś kwiatek...a było ich ostatnio niemało :)


PRAWO JAZDY

W zeszłym lipcu kończyła mi się ważność mojego prawa jazdy. Podjęłam męską decyzję, że wymienię je na włoskie, bo w sumie już tu chyba zostanę. Dom jest, mąż też, praca akurat się wtedy zmieniała, ale cośtam było. Nie ma co kombinować i wymieniać na polskie. Wybrałam się pełna entuzjazmu do tutejszej szkoły jazdy, gdzie stanęłam twarzą w twarz z dość sympatyczną kobitką, która do dziś nazywa mnie Moniką. I to był pierwszy krok do moich zmartwień. Los chciał, że od momentu złożenia wszystkich dokumentów do otrzymania włoskiego prawka minęły ponad dwa miesiące. Głupio nie pomyślałam, że w międzyczasie jest SIERPIEŃ, czyli miesiąc kiedy Włosi masowo urlopują i nic się wtedy nie załatwia. Haczykiem w tym wszystkim jest fakt, że w trakcie oczekiwania dostajesz zaświadczenie, które zastępuje ci tymczasowo prawko. Niestety dokument ten nie jest ważny poza granicami Włoch, więc kto musi poruszać się autem za granicą zostaje w tym momencie uziemiony. 
Wracając do sprawy...kiedy w końcu otrzymałam moje nowiutkie prawko, sprawdziłam dokładnie czy moje imię i nazwisko zapisane są bez błędu. Ku mojemu zdziwieniu i MARZENA i moje nazwisko były zapisane nieskazitelnie poprawnie. ALE! W moim przypadku zawsze musi być jakieś ale. Moje nieszczęsne drugie imię zostało zitalianizowane i jak byk stała MONICA. Nie wiedziałam gdzie spojrzeć i jak przemówić do pani ze szkoły jazdy, żeby zrozumiała gdzie znajduje się błąd. Bo jak dla niej MONICA jest jak najbardziej poprawne. Pokazałam dowód, uważnie go przestudiowała no i na nowo pożegnałam się z prawkiem. 

TABLICE REJESTRACYJNE

Kolejną dorosłą decyzją była zmiana tablic. Droga przez mękę jeszcze dłuższa i ciekawsza niż z prawkiem. Ciągnęła się jedyne 4 miesiące i kosztowała mnie zaledwie 900 euro. O absurdach można by i mówić, i mówić, ale najważniejsze że autko jest już na nowych blachach i udało mi się to wykonać przed wejściem w życie nowych przepisów o których ostatnio na włoskich forach głośno. W skrócie dla tych co nie są w temacie: Włosi postanowili niemalże z dnia na dzień zmienić przepisy dotyczące samochodów poruszających się we Włoszech na zagranicznych tablicach. Swoboda do wejścia w życie nowej ustawy była duża, teraz po 60 dniach od zameldowania trzeba zmienić tablice. Kto tego nie zrobi, płaci mandat (od 700 euro wzwyż) i zostaje mu odebrany dowód rejestracyjny a auto zostaje uziemione. Tadam. To tak w hiper skrócie. Więcej na ten temat możecie przeczytać tutaj:http://deeoswajawlochy.blogspot.com/
Należy też dodać, że odkąd tylko przepisy weszły w życie rozpoczęły się łapanki, posypały się mandaty i rumuński rząd aż zawrzał. Niby trwają teraz jakieś negocjacje, ale znając życie nikt nic nie wskóra i przepisów nikt już nie będzie zmieniał.

A wracając do moich dokumentów, tak żeby było weselej, mój peżocik zamiast 207 został przetłumaczony przez tłumacza przysięgłego jako 287. Bo prawda jest jedyny w swoim rodzaju.

PASZPORT

Na koniec wisienka na torcie. W czerwcu traci ważność mój paszport. Lepiej wyrobić nowy, bo z tymi przepisami i wariacjami nigdy nic nie wiadomo. Przezorny zawsze ubezpieczony. Umawiam się na wizytę w konsulacie, zaklepana data, dogadane pół dnia wolnego z szefem...zasiadam dziś, żeby ogarnąć wszystkie potrzebne dokumenty i przez przypadek wchodzę w zakładkę opłaty paszportowe.  Wyrobienie paszportu kosztuje jedyne 110 euro. Dodajmy dojazd, parking i takie tam dobijamy do 130/140 euro. W Polsce za taką przyjemność zapłaciłabym 140zł (ok. 33euro).

I coś się we mnie łamie.

Odwołuję wizytę, przeglądam loty. Będę lecieć do Polski. Na weekend z piątkiem. Odwiedzę rodzinę, znajomych. Wezmę dzień urlopu. I nie chodzi o to że ja tych 110 euro nie mam. Ale kurczę tu chodzi o zasady.

Jak sami widzicie, życie na emigracji do najłatwiejszych nie należy. Ciągle gdzieś będzie pod górkę. Ale każda taka sytuacja tylko mnie wzmacnia i czuję, że dam radę. Bo nie można się poddawać przy byle biurokracyjnych pierdołach. W tym roku minie siedem lat od kiedy zamieszkałam na stałe we Włoszech i uwierzcie mi - działo się. Ile razy słyszałam, że się nie da. Albo lepiej - to po co narzekasz, skoro jest ci tam źle to wróć do Polski. Och tak to jest chyba moje ulubione. Nie. Wracać nie będę. Czasami sobie ponarzekam a co. Każdy chyba może mieć swoje słabości. Ale na razie nigdzie się nie wybieram i będę dalej walczyć o swoje :)

mg

You May Also Like

2 komentarze

  1. Super wpis. Pozdrawiam i czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Postaram się...energia napływami falami, ale widząc pozytywne komentarze naprawdę mam dodatkową motywację :)

      Usuń